Sprawdź:
Lider kiboli Legii Piotr S. ''Staruch'' stanie we wtorek przed sądem za napad i rozbój. O co tak naprawdę chodzi w sprawie, w której politycy PiS bronili ''Starucha'' jak bohatera walki o swobody obywatelskie
1 sierpnia, godz. 17.45. Warszawa. 20-letni Damian K. ps. ''Koziołek'' idzie na trening. Przystaje na światłach koło przystanku tramwajowego ''Dzika''. Dostrzega trzech mężczyzn biegnących w jego kierunku. Ucieka. Tamci wskakują do auta i ruszają za nim. ''Koziołek'' słabnie, bo ciąży mu torba ze sprzętem sportowym. Wpada do przychodni Polskiego Związku Niewidomych. Tamci za nim. Dopadli go.
Tak zaczyna się historia, która Piotra S. ps. ''Staruch'' zaprowadziła przed sąd.
Wysypał się na psach
1 sierpnia ''Staruch'' zakłada błękitną koszulę. Chce godnie uczcić 67. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Z kolegami zapala znicze ku pamięci powstańców na stadionie Polonii. Potem chce jechać na uroczystości pod Kopcem Powstania Warszawskiego.
Zanim tam dotrze, zauważy ''Koziołka''.
Damian K., podczas przesłuchania: - ''Starucha'' znam od około trzech lat. On jest z Legii, ja z Polonii. Kibole tych klubów mają ''kosę'', czyli likwidują się na mieście. ''Staruch'' już dwa razy mnie gonił, ale uciekłem. Znał mnie, bo dawniej byłem jednym z najbardziej aktywnych kibiców Polonii. Już nie jestem.
''Koziołek'' ma - jak mówią kibole - ''podwójnie przesrane''. Był ultrasem Polonii, więc ścigają go ci z Legii. Ale w Polonii jest uznany za zdrajcę, bo ''wysypał się na psach'', czyli współpracował z policją.
Chodzi o sprawę z 19 listopada 2010 r. Grupa polonistów napadła na stacji Warszawa-Płudy wracających podmiejskim pociągiem fanów Legii. Poloniści byli uzbrojeni w maczety, tasaki, łańcuchy, kastety i pałki. Rozpylili gaz łzawiący. Pięć osób okradziono z pieniędzy i rzeczy dla kibiców bezcennych: bluz, koszulek i szalików.
W śledztwie udało się zidentyfikować 18 napastników. Wśród zatrzymanych był ''Koziołek''. Przyznał się do zarzucanych czynów i opowiedział, jak było. To był jego koniec w ruchu kibicowskim.
''Staruch'' zabiera torbę
Ale to nie on powiadomił policję, że ''Staruch'' napadł go w przychodni. Zrobiła to recepcjonistka.
Było tak: Damian K. kuli się na podłodze. Kopią go ''Staruch'' i ''Byku'' (tak, ze względu na posturę, określa go pokrzywdzony). Trzeci - ''Mały'' - nie może się dopchać. Ktoś z personelu próbuje interweniować. - To zboczeniec, zgwałcił moją siostrę - słyszy.
Atak trwa kilkadziesiąt sekund, potem kopiący wychodzą. Ale już przy recepcji - zeznał ''Koziołek'' - Piotr S. robi w tył zwrot. Znów kopie Damiana, i zabiera jego sportową torbę.
Napastnicy są już na zewnątrz, gdy dyżurny policji odbiera telefon recepcjonistki. Prosi, by kobieta dała słuchawkę pobitemu. ''Koziołek'' wyrzuca urywane zdania: - Zabrali mi torbę. Było ich trzech. Jeden to ''Staruch''.
Godzinę później zeznaje w wydziale do walki z przestępczością pseudokibiców. Opowieść ''Koziołka'' potwierdzają bezstronni świadkowie z przychodni.
Policja nie ma wątpliwości: doszło do rozboju. Podejrzanych trzeba zatrzymać. Jeden z funkcjonariuszy przypomina, że wieczorem kibice spotykają się pod Kopcem Powstania Warszawskiego. Jadą tam dwa cywilne patrole.
Dwóch tajniaków podchodzi do Piotra S. Znają się z widzenia, bo ci policjanci zajmowali się ''Staruchem'', gdy w maju wtargnął na boisko po meczu w Bydgoszczy.
- Nie wiem, kim jesteście i czego chcecie - oświadcza ''Staruch''. Policjanci jeszcze raz pokazują legitymacje. Zapraszają do radiowozu. Chcą działać po cichu, ale kibice otaczają radiowóz. Lecą wyzwiska. Na pomoc przyjeżdża oddział prewencji. Jeden policjant zostaje ranny w głowę. Radiowóz odjeżdża.
Przed budynkiem kibice wrzeszczą: ''Sługusy Tuska!'', ''Sługusy Matejuka!'' [komendant główny policji]''. Jeszcze tego samego dnia antyterroryści przewożą ''Starucha'' do szpitala, bo domaga się badań. Lekarze nie stwierdzają żadnych obrażeń. Ale dwa dni później, już po decyzji sądu, ''Staruch'' jedzie do aresztu w Białołęce posiniaczony. Potwierdzają to w dokumentacji strażnicy więzienni (w tej sprawie toczy się osobne śledztwo). Wcześniej w prokuraturze nie przyznaje się do winy i odmawia wyjaśnień. Zarzut: rozbój ''wspólnie i w porozumieniu z dwiema nieustalonymi osobami''. Dlaczego rozbój? Bo napastnicy przemocą zabrali Damianowi torbę z rzeczami osobistymi. Wartość zrabowanych rzeczy to 500 zł (torba, buty, rękawice, drobiazgi).
Sąd uznaje, że zarzut jest dobrze udokumentowany, a przestępstwo poważne. ''Staruch'' na koniec śledztwa ma więc czekać w areszcie. Grozi mu wysoka kara - do 12 lat więzienia. Adwokat przekazuje sądowi opinię z Domu Dziecka nr 9 (''Staruch'' angażuje się charytatywnie na rzecz wychowanków) oraz pisemne podziękowania ze Związku Powstańców Warszawskich. Nie pomaga.
Prawicowe media kpią: co to za rozbój, jeśli zabrał stare klapki i ręcznik? Już dzień po napadzie oskarżały mundurowych o prowokację, którą miało być zatrzymanie podczas uroczystości rocznicowych.
Tajemnicze telefony i spotkanie
W dniu, kiedy sąd decyduje o areszcie, do ''Koziołka'' dzwoni znajomy (nie zdradza, kto). - Są u mnie dwie osoby. Mnie to nie interesuje, ale daję ci typa - słyszy w słuchawce. ''Typ'' proponuje: - Możesz się spotkać z pewną dziewczyną. Jeśli chcesz pieniędzy, zapłacimy. Chodzi o to, żebyś zmienił zeznania.
''Koziołek'' się zastanawia. Boi się, że znowu go pobiją.
Wkrótce jest ponownie przesłuchiwany na komendzie. W trakcie rozmowy z policjantem dzwoni mu komórka. Policjant pozwala mu odebrać. To dzwoni kobieta. Proponuje spotkanie.
''Koziołek'' się waha, ale - jak twierdzi - do spotkania dochodzi w połowie sierpnia przed sklepem na Nowym Świecie. Ona proponuje, że zapłaci mu za rzeczy, które on sobie wybierze w sklepie. Ma tylko powiedzieć w prokuraturze, że torba się znalazła. Po co? Gdyby nie było kradzieży torby, sprawa o rozbój mogłaby się zmienić w sprawę o pobicie, za co kara jest niższa - do trzech lat więzienia.
Dziewczyna nie grozi, nie proponuje pieniędzy. On ostatecznie odmawia.
Kilka dni później opowiada o tym spotkaniu na komendzie. Na zdjęciach pokazanych przez policję rozpoznaje młodą kobietę, z którą się spotkał.
Policja przekazuje wieści o telefonach, które ma odbierać Damian K., ale prokuratura początkowo je bagatelizuje. Gdy na początku września prokurator Marcin Gogacz przesłuchuje ''Koziołka'', nie pyta go, czy ktoś próbował wpłynąć na niego, by zmienił zeznania. Robi to dopiero po ostrej scysji z policją. O co dokładnie chodzi? To tajemnica. W aktach sprawy nie ma po tym śladu. Ale wiemy, że spór dotarł do prokuratora apelacyjnego w Warszawie i komendanta stołecznego policji. W efekcie prokurator jeszcze raz przesłuchał ''Koziołka''. A przy okazji odebrał sprawę policjantom z wydziału do walki z przestępczością pseudokibiców.
Czy ''Koziołek'' rzeczywiście spotkał się z przyjaciółką ''Starucha''? Czy nakłaniała go, by wycofał zeznania? W tej sprawie toczy się osobne śledztwo. I jest słowo przeciwko słowu. Kobieta zaprzeczyła, że spotkała się z Damianem.
''Koziołek'' zapewnia, że nieraz słyszy w słuchawce: - Zmień zeznania albo będziesz zajebany. Nie zapisuje jednak numerów. Nie odwołuje zeznań. Nie chce policyjnej ochrony.
Pozdrowienia. Kornel Makuszyński
Wróćmy znów do początku sierpnia. ''Staruch'' już siedzi, ale na wolności są ''Byku'' i ''Mały''. To nie ich prawdziwe pseudonimy, tak scharakteryzował ich pobity. Policjanci nie liczą na to, że Piotr S. wyda kumpli. Ale trzy dni po napadzie już wiedzą: ze ''Staruchem'' byli 23-letni Sebastian Ł. (''Mały'') i 20-letni Tomasz G. (''Byku''). Jadą do ich domów. Rodzice obu zgodnie zeznają, że synowie wyjechali nagle w podróż po Europie.
Czy na pewno? 11 sierpnia ktoś w Szczecinie nadaje dwie kartki. Pierwsza: ''Trzymaj się brachu. Pozdrowienia ze Szczecina od niebezpiecznego »kibola «.''. Druga: ''W Pacanowie kozy kują. Pozdrowienia''. Na obu podpis: Kornel Makuszyński. Obie listonosz przynosi do aresztu na Białołęce. Ale Piotr S. ich nie dostaje, przejmuje je prokuratura.
Tymczasem trwa kampania wyborcza - do ''Starucha'' pielgrzymują politycy. Zbigniew Romaszewski, wtedy wicemarszałek Senatu i kandydujący z listy PiS mówi, że Piotr S. został pobity przez policję. Domaga się wyjaśnień. Z aresztowanym spotyka się posłanka PiS Anna S. (nie można podać jej nazwiska, bo niedawno przedstawiono jej zarzut znieważenia policjantów). Wśród składających poręczenia za Piotra S. jest Tomasz Kaczmarek vel agent Tomek obecnie poseł PiS, i znana z surowości wobec przestępców była wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa (wtedy PiS, dziś Solidarna Polska).
zrodlo gazeta wyborcza